sobota, 14 grudnia 2013

Jack Wilshere - Love you more. (miniaturka)


Love you more. 

(Jack Wilshere)

Co lubił czuć najbardziej? Chyba smak zwycięstwa... ale jeśli akurat tego nie mógł mieć? Lubił, uwielbiał, czuć pod palcami ciepło kobiecej skóry. Jej charakterystyczny zapach i delikatność.
Ale czy mu się przypadkiem nie pomyliły kobiety? Chyba właśnie trzymał za pośladki szczupłą blondynkę, zamiast ciężarnej brunetki. Wydawało mu się, że nie znał tej sukienki z szafy w swojej sypialni. Krótkiej, czarnej, obcisłej, idealnej do tego by sprawnie ją podwinąć i szybko przejść do rzeczy...
- Jack... - szepnęła mu do ucha, wieszając mu się na szyi. Nie lubił kiedy mówiła, więc zamknął jej usta zachłannym pocałunkiem. Jak oparzony odsunął się od niej, kiedy oboje usłyszeli pukanie do drzwi.
- Zaraz! - Warknął, poprawiając koszulę.
- Ubierz się! - rozkazał, klepiąc swoją towarzyszkę w pośladki, jeszcze zanim zdążyła pociągnąć w dół materiał sukienki. Tej, którą niedawno jej kupił, przypomniał sobie nagle. Niespodziewana wizyta, okazała się być pomyłką, więc Jack szybko zatrzasnął delikwentowi drzwi przed nosem. Zawsze kiedy był z Victorią, jego zachowanie zmieniało się nie do poznania. Stawał się agresywny, zaborczy. Przelewał na dziewczynę wszystkie złe emocje, jakim na co dzień nie pozwalał ujrzeć światła dziennego. Każdy miał w sobie złą i dobrą stronę, a ta zła całkowicie przejmowała nad nim teraz kontrolę. Przez sekundę pomyślał o tym, żeby wrócić do tego co robił ze swoją towarzyszką, ale ona nie wydawała się być już w nastroju. Zamiast tego, patrzyła na niego obrażona z założonymi rękami, chyba licząc, że zrobi tym na nim jakieś wrażenie.
- Miałeś tego nie robić! - rzuciła, swoim piskliwym głosikiem.
- Czego? - zapytał, całkowicie zapominając, że przed chwilą ją uderzył. Ale przecież był delikatny!
Bardzo dosadną odpowiedzią na to pytanie, było to, że mu oddała, wymierzając mu policzek.
- Cholera jasna! - krzyknął, łapiąc ją mocno za nadgarstek, a dziewczyna syknęła z bólu. - Jak ja się kurwa z tego wytłumaczę?!
Po chwili zauważył, że robi blondynce naprawdę krzywdę i odetchnął głęboko, puszczając ją.
- Przepraszam – mruknął mało przekonywająco. Zasłużyła sobie...
Wilshere  poczuł jak jego komórka wibruje w tylnej kieszeni spodni, więc bez zastanowienia spojrzał na wyświetlacz.
„Zabiję cię, jeśli spóźnisz się na urodziny naszej matki!”
Kurwa mać, już tak późno?! Piłkarz wybiegł jak oparzony z pokoju, stanął przed lusterkiem w przylegającej do apartamentu łazience. Wyglądał całkiem dobrze, stwierdził, poprawiając kołnierzyk koszuli.
Spotkamy się kiedy indziej – rzucił w stronę dziewczyny, która patrzyła na niego z łzami w oczach, kiedy zamykał drzwi. Jeszcze przez kilka minut prześladował go ten obraz, ale musiał go jak najszybciej odrzucić. W hotelu niedaleko w wielkiej wynajętej sali czekała na niego cała rodzina, w tym Lauren. Miał nadzieję, że czerwony ślad na lewym policzku był już mniej widoczny, inaczej musiał liczyć się z gradem skierowanych w jego stronę pytań. Jednak nic takiego się nie stało. Przywitał się z matką, składając szczere życzenia z okazji jej święta. Tom przyglądał mu się z zakątka sali, ale ignorował jego inwigilujące spojrzenie. Bardziej interesowało go, gdzie jest Lauren i Archie. Kiedy ją znalazł, zauważył, że szatynka wygląda na zmęczoną. Podniosła na niego swoje ciemne oczy i uśmiechnęła się blado. Nie był pewny, czy cieszy się na jego widok, czy po prostu liczyła na to, że teraz będzie mogła odpocząć.
Gdzie Archie? - Wilshere zdziwił się, że chłopczyka nie ma z matką. Brązowowłosa kiwnęła głową wskazując tym samym mały stolik, w ogół którego bawili się mali Wilsherowie: Maddie, Ollie i mini Jack. Chociaż może „bawili”, to za dużo powiedziane, bo na pierwszy rzut oka było widać, że jego syn raczej krzyczy, usiłujący wymusić coś na kuzynostwie. Jack zmarszczył brwi, spoglądając pytająco na Lauren.
Cały dzień taki jest... - mruknęła niezadowolona. - I pytał o ciebie.  W tym momencie serce piłkarza ścisnęło się ze smutku. Wolał kochankę od syna. Zakręciło mu się w głowie: Jak w kalejdoskopie dotarły do niego różne obrazy; Zmęczona Lauren w szóstym  miesiącu ciąży, Vic z zaszklonymi od łez oczami, Archie pytający „Gdzie jest tata”.
W imię czego? Przetarł oczy, jakby dopiero obudził się ze snu. Kręcąc głową i odrzucając tym samym natrętne wizje, podszedł do synka. Niespełna dwuletni brzdąc praktycznie od razu przestał wrzeszczeć i uśmiechnął się do niego. Pomocnik wziął go na ręce, a mały powtarzał tylko „Tata! Tata!” odkładając w niepamięć piłkę o którą jeszcze przed chwilą tak zaciekle walczył z Ollie'm. Z synem na rękach Jack wrócił do teraz lekko uśmiechniętej brunetki.
Chcesz wrócić do domu? Powinnaś odpocząć.
Czy ja ci mówię co masz robić Jack? Czy kontroluję dokąd chodzisz? - słowa kobiety zdawały się mieć podwójne dno i takie też miały. Mimo to, oboje zachowywali się, jakby wszystko było w porządku. Jak w pieprzonej grze komputerowej, zupełnie jakby ktoś ich wszystkich kontrolował, mając szerszy punkt widzenia, prowadził ich do niewiadomego celu.
Lauren... - zaczął tonem, który przebrzmiewał oklepanym „nie zaczynaj”, jednak nie dane było mu dokończyć.
Jak chcesz... - dziewczyna poddała się już po chwili. Zadzwoń mi po taksówkę. Ale Archie zostaje z tobą! – dodała od razu. Taki też był zamysł piłkarza, wbrew pozorom zależało mu na pannie Neal, dużo bardziej niż sam zadawał sobie sprawę. Poza tym, skoro miała odpocząć, rozwydrzony dwulatek w pobliżu, to nie najlepszy pomysł. Nie minęło pięć minut a partnerka Jacka siedziała już w samochodzie, wiozącym ją do domu. Tymczasem piłkarz zastanawiał się co zrobić. Nie zajęło mu to dużo czasu, bo odpowiedź przyszła sama. Archie'mu na razie wystarczyło towarzystwa taty, więc wrócił do zabawy, już w lepszym humorze. Wilshere nie chciał już więcej analizować swojego zachowania – zamiast tego, zamówił Whiskey i siadając do przydzielonego mu koło starszego brata miejsca, zaczął sączyć alkohol, w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. Przecież jeszcze przez kilka miesięcy nie wyjdzie na boisko, a jedna mała szklaneczka nikomu nie zaszkodzi.
Niezły pech, nie? - usłyszał, odwracając się w prawo, gdzie Tom rozłożył się wygodnie na krześle i jak zwykle uważnie obserwował otoczenie. To była jego charakterystyczna cecha; jednocześnie irytująca i praktyczna.
Dlaczego? - młody Koroner nie do końca wiedział, co starszy Wilshere miał na myśli.
Skoro już koło siedzimy, to przydałoby się pogadać, nie sądzisz? A ty mnie dzisiaj chyba unikasz... - na wpół ironicznie, ale chyba skutecznie Thomas starał się zmusić Jacka do rozmowy.
Czego ty znowu chcesz?! - Zirytował się młodszy, patrząc na brata wzrokiem godnym Bazyliszka.
Dobrze wiesz o czym mówię! Jack, zrób coś ze sobą, bo inaczej...
Bo inaczej co? Pobijesz mnie?! Wyślesz do kąta? Masz rację, mały Jacky był niegrzeczny, trzeba coś z tym zrobić! - Rozjuszony piłkarz nawet nie zauważył kiedy wstał i zaczął bronić się, podnosząc głos.
Siadaj! - syknął na niego Thomas, ale zawodnik Arsenalu już go nie słuchał i odwracając się na pięcie, chciał odejść. Został jednak zatrzymany przez silną dłoń brata, zaciskającą się mu na ramieniu niczym imadło.
Bo stracisz rodzinę – dokończył Tom, rozluźniając uścisk.

~*~
Jack wiedział, że jego starszy i przy tym, rzeczywiście mądrzejszy brat miał rację. Myślał o ich rozmowie, przez następne kilka dni. Często wychodził z domu i spacerując starał się stworzyć plan ucieczki z sytuacji w którą sam się wpakował. I najważniejsze: Zdał sobie sprawę, że strata Lauren, to ostatnia rzecz, jaką mógł sobie wyobrazić. Musiał, za wszelką cenę temu zapobiec, kochał ją, potrzebował jak powietrza! A w ostatnim czasie to właśnie ją krzywdził. Przechodząc obok małej kwiaciarni, zauważył, że mały sklepik wręcz tonął w kwiatach, dopiero co dostarczonych do sprzedaży. Kiedy wchodził do środka, uderzył do słodki zapach, zmieszany z ostrą wonią ziemi i nawozu.
Mogę w czymś pomóc? - stojący za ladą mężczyzna przywitał go przyjaznym uśmiechem.
Potrzebuję czegoś... zastanowił się Wilshere.
Ile ma pan takich? - zapytał, wskazując na spory wazon pełen białych róż. - Albo właściwie nieważne, poproszę wszystkie.


~*~
Kwiatów było tak dużo, że ledwo był w stanie je unieść. Może trochę przesadził, ale w dziwny sposób, poczuł się dzięki nim lepiej, może w końcu robił coś dobrego, nikogo przy tym nie raniąc. Przekraczając próg, zorientował się, że dom jest nadnaturalnie cichy. Dźwiny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, ale panika szybko minęła, kiedy znalazł swoją dziewczynę drzemiącą na kanapie. Pewnie Archie też spał, więc Lauren miała trochę czasu dla siebie. Tak cichy byłby ten dom, gdyby naprawdę odeszła...
Odkładając kwiaty, Jack usiadł na podłodze, przy oparciu sofy. Przez chwilę przyglądał się śpiącej brunetce, temu jaka była spokojna, urocza. Nie mógł się powstrzymać, by nie odgarnąć jej zagubionego kosmyka czarnych włosów z twarzy. Cholera! Obudził ją...
Cześć... - mruknął. Poczuł się niepewnie, może jest na niego zła? Ona tylko uśmiechnęła się i przeciągnęła na dobre zakańczając drzemkę.
Co ty tu robisz? Myślałam, że wyszłaś – zapytała.
Ale już wróciłem – odpowiedział. I chcę ci coś powiedzieć. Wilshere odetchnął głęboko, tracąc rezon. To, co dusił w sobie, nie chciało przejść mu przez gardło. - Kocham cię Lauren, kocham, kocham i obiecuję, już nigdy cię nie skrzywdzę... - to co mówił, brzmiało jeszcze gorzej wypowiedziane, niż ułożone w myślach.
Wiem że mnie kochasz Jack. - Ciemne oczy Neal obserwowały go uważnie. - Ale nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. Nie musisz, wiesz, że cię kocham... mimo wszystko.
Nie powinnaś! Powinnaś już dawno mnie rzucić! Dawno temu! - Jack wstał i łapiąc się za głowę nie wiedział co dalej. Popatrzył na dziewczynę, która teraz stała obok niego. Przyglądali się robię przez chwilę.
Nie mów tak! - krzyknęła Lauren. Podchodząc bliżej uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przyjął ten jak i kolejne uderzenia, wiedząc, że zdradzając kobietę, która kochała go ponad wszystko, zasłużył na dużo więcej. W końcu jednak złapał ją za ręce i przytulił do siebie pozwalając jej łzom zmoczyć czarną koszulkę, którą miał na sobie. Oboje stracili poczucie czasu, stojąc wtuleni w siebie, w końcu doceniając swoją obecność. Jack czuł, że to tutaj chce być, już nie musi uciekać do innych kobiet w poszukiwaniu substytutów szczęścia.
Tatuś? - usłyszeli za plecami cichy głosik Wilshere'a Juniora. - Mama płacze! - jęknął mały zbliżając się do rodziców. - Czemu?
Wiesz Archie – zaczął Jack – mamusia jest smutna. Ale już więcej nie musi. Od dzisiaj, codziennie będę ją uszczęśliwiać. - ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie, niż do syna.
 Leżące na podłodze i trochę zapomniane przez wszystkich piękne róże, były tylko rzeczą, która miała wywołać pierwszy uśmiech. Taki pierwszy krok, na ich nowej, lepszej drodze życia, w którym nie planowali niczego, chcieli być po prostu szczęśliwi. Razem, jako rodzina.

But if there's one thing about you that I admire
It's baby, because you stay with me
Maybe cause you're as crazy as I am
Cause when I look at you
I can see an angel in your eyes*. 


________________


Napisałam takie coś, może komuś się spodoba. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam za popełnione błędy :)

*Eminem - Crazy in Love.


EDIT: http://stronger-then-i-was.blogspot.com

2 komentarze:

  1. Jezuuu.. świetne to jest! ^^ Super piszesz, fajnie się czyta <3

    Pzdr :3
    +zapraszam na mój blog o Arsenalu; http://moje-marzenie-na-emirates-stadium.blogspot.com/ [jak możesz, zostaw jakiś komentarz,thx:*]

    OdpowiedzUsuń
  2. 39 year-old Structural Engineer Sigismond Foote, hailing from Dolbeau-Mistassini enjoys watching movies like Radio Free Albemuth and Inline skating. Took a trip to Greater Accra and drives a Jaguar D-Type. Pelny artykul

    OdpowiedzUsuń