sobota, 14 grudnia 2013

Jack Wilshere - Love you more. (miniaturka)


Love you more. 

(Jack Wilshere)

Co lubił czuć najbardziej? Chyba smak zwycięstwa... ale jeśli akurat tego nie mógł mieć? Lubił, uwielbiał, czuć pod palcami ciepło kobiecej skóry. Jej charakterystyczny zapach i delikatność.
Ale czy mu się przypadkiem nie pomyliły kobiety? Chyba właśnie trzymał za pośladki szczupłą blondynkę, zamiast ciężarnej brunetki. Wydawało mu się, że nie znał tej sukienki z szafy w swojej sypialni. Krótkiej, czarnej, obcisłej, idealnej do tego by sprawnie ją podwinąć i szybko przejść do rzeczy...
- Jack... - szepnęła mu do ucha, wieszając mu się na szyi. Nie lubił kiedy mówiła, więc zamknął jej usta zachłannym pocałunkiem. Jak oparzony odsunął się od niej, kiedy oboje usłyszeli pukanie do drzwi.
- Zaraz! - Warknął, poprawiając koszulę.
- Ubierz się! - rozkazał, klepiąc swoją towarzyszkę w pośladki, jeszcze zanim zdążyła pociągnąć w dół materiał sukienki. Tej, którą niedawno jej kupił, przypomniał sobie nagle. Niespodziewana wizyta, okazała się być pomyłką, więc Jack szybko zatrzasnął delikwentowi drzwi przed nosem. Zawsze kiedy był z Victorią, jego zachowanie zmieniało się nie do poznania. Stawał się agresywny, zaborczy. Przelewał na dziewczynę wszystkie złe emocje, jakim na co dzień nie pozwalał ujrzeć światła dziennego. Każdy miał w sobie złą i dobrą stronę, a ta zła całkowicie przejmowała nad nim teraz kontrolę. Przez sekundę pomyślał o tym, żeby wrócić do tego co robił ze swoją towarzyszką, ale ona nie wydawała się być już w nastroju. Zamiast tego, patrzyła na niego obrażona z założonymi rękami, chyba licząc, że zrobi tym na nim jakieś wrażenie.
- Miałeś tego nie robić! - rzuciła, swoim piskliwym głosikiem.
- Czego? - zapytał, całkowicie zapominając, że przed chwilą ją uderzył. Ale przecież był delikatny!
Bardzo dosadną odpowiedzią na to pytanie, było to, że mu oddała, wymierzając mu policzek.
- Cholera jasna! - krzyknął, łapiąc ją mocno za nadgarstek, a dziewczyna syknęła z bólu. - Jak ja się kurwa z tego wytłumaczę?!
Po chwili zauważył, że robi blondynce naprawdę krzywdę i odetchnął głęboko, puszczając ją.
- Przepraszam – mruknął mało przekonywająco. Zasłużyła sobie...
Wilshere  poczuł jak jego komórka wibruje w tylnej kieszeni spodni, więc bez zastanowienia spojrzał na wyświetlacz.
„Zabiję cię, jeśli spóźnisz się na urodziny naszej matki!”
Kurwa mać, już tak późno?! Piłkarz wybiegł jak oparzony z pokoju, stanął przed lusterkiem w przylegającej do apartamentu łazience. Wyglądał całkiem dobrze, stwierdził, poprawiając kołnierzyk koszuli.
Spotkamy się kiedy indziej – rzucił w stronę dziewczyny, która patrzyła na niego z łzami w oczach, kiedy zamykał drzwi. Jeszcze przez kilka minut prześladował go ten obraz, ale musiał go jak najszybciej odrzucić. W hotelu niedaleko w wielkiej wynajętej sali czekała na niego cała rodzina, w tym Lauren. Miał nadzieję, że czerwony ślad na lewym policzku był już mniej widoczny, inaczej musiał liczyć się z gradem skierowanych w jego stronę pytań. Jednak nic takiego się nie stało. Przywitał się z matką, składając szczere życzenia z okazji jej święta. Tom przyglądał mu się z zakątka sali, ale ignorował jego inwigilujące spojrzenie. Bardziej interesowało go, gdzie jest Lauren i Archie. Kiedy ją znalazł, zauważył, że szatynka wygląda na zmęczoną. Podniosła na niego swoje ciemne oczy i uśmiechnęła się blado. Nie był pewny, czy cieszy się na jego widok, czy po prostu liczyła na to, że teraz będzie mogła odpocząć.
Gdzie Archie? - Wilshere zdziwił się, że chłopczyka nie ma z matką. Brązowowłosa kiwnęła głową wskazując tym samym mały stolik, w ogół którego bawili się mali Wilsherowie: Maddie, Ollie i mini Jack. Chociaż może „bawili”, to za dużo powiedziane, bo na pierwszy rzut oka było widać, że jego syn raczej krzyczy, usiłujący wymusić coś na kuzynostwie. Jack zmarszczył brwi, spoglądając pytająco na Lauren.
Cały dzień taki jest... - mruknęła niezadowolona. - I pytał o ciebie.  W tym momencie serce piłkarza ścisnęło się ze smutku. Wolał kochankę od syna. Zakręciło mu się w głowie: Jak w kalejdoskopie dotarły do niego różne obrazy; Zmęczona Lauren w szóstym  miesiącu ciąży, Vic z zaszklonymi od łez oczami, Archie pytający „Gdzie jest tata”.
W imię czego? Przetarł oczy, jakby dopiero obudził się ze snu. Kręcąc głową i odrzucając tym samym natrętne wizje, podszedł do synka. Niespełna dwuletni brzdąc praktycznie od razu przestał wrzeszczeć i uśmiechnął się do niego. Pomocnik wziął go na ręce, a mały powtarzał tylko „Tata! Tata!” odkładając w niepamięć piłkę o którą jeszcze przed chwilą tak zaciekle walczył z Ollie'm. Z synem na rękach Jack wrócił do teraz lekko uśmiechniętej brunetki.
Chcesz wrócić do domu? Powinnaś odpocząć.
Czy ja ci mówię co masz robić Jack? Czy kontroluję dokąd chodzisz? - słowa kobiety zdawały się mieć podwójne dno i takie też miały. Mimo to, oboje zachowywali się, jakby wszystko było w porządku. Jak w pieprzonej grze komputerowej, zupełnie jakby ktoś ich wszystkich kontrolował, mając szerszy punkt widzenia, prowadził ich do niewiadomego celu.
Lauren... - zaczął tonem, który przebrzmiewał oklepanym „nie zaczynaj”, jednak nie dane było mu dokończyć.
Jak chcesz... - dziewczyna poddała się już po chwili. Zadzwoń mi po taksówkę. Ale Archie zostaje z tobą! – dodała od razu. Taki też był zamysł piłkarza, wbrew pozorom zależało mu na pannie Neal, dużo bardziej niż sam zadawał sobie sprawę. Poza tym, skoro miała odpocząć, rozwydrzony dwulatek w pobliżu, to nie najlepszy pomysł. Nie minęło pięć minut a partnerka Jacka siedziała już w samochodzie, wiozącym ją do domu. Tymczasem piłkarz zastanawiał się co zrobić. Nie zajęło mu to dużo czasu, bo odpowiedź przyszła sama. Archie'mu na razie wystarczyło towarzystwa taty, więc wrócił do zabawy, już w lepszym humorze. Wilshere nie chciał już więcej analizować swojego zachowania – zamiast tego, zamówił Whiskey i siadając do przydzielonego mu koło starszego brata miejsca, zaczął sączyć alkohol, w ogóle nie myśląc o konsekwencjach. Przecież jeszcze przez kilka miesięcy nie wyjdzie na boisko, a jedna mała szklaneczka nikomu nie zaszkodzi.
Niezły pech, nie? - usłyszał, odwracając się w prawo, gdzie Tom rozłożył się wygodnie na krześle i jak zwykle uważnie obserwował otoczenie. To była jego charakterystyczna cecha; jednocześnie irytująca i praktyczna.
Dlaczego? - młody Koroner nie do końca wiedział, co starszy Wilshere miał na myśli.
Skoro już koło siedzimy, to przydałoby się pogadać, nie sądzisz? A ty mnie dzisiaj chyba unikasz... - na wpół ironicznie, ale chyba skutecznie Thomas starał się zmusić Jacka do rozmowy.
Czego ty znowu chcesz?! - Zirytował się młodszy, patrząc na brata wzrokiem godnym Bazyliszka.
Dobrze wiesz o czym mówię! Jack, zrób coś ze sobą, bo inaczej...
Bo inaczej co? Pobijesz mnie?! Wyślesz do kąta? Masz rację, mały Jacky był niegrzeczny, trzeba coś z tym zrobić! - Rozjuszony piłkarz nawet nie zauważył kiedy wstał i zaczął bronić się, podnosząc głos.
Siadaj! - syknął na niego Thomas, ale zawodnik Arsenalu już go nie słuchał i odwracając się na pięcie, chciał odejść. Został jednak zatrzymany przez silną dłoń brata, zaciskającą się mu na ramieniu niczym imadło.
Bo stracisz rodzinę – dokończył Tom, rozluźniając uścisk.

~*~
Jack wiedział, że jego starszy i przy tym, rzeczywiście mądrzejszy brat miał rację. Myślał o ich rozmowie, przez następne kilka dni. Często wychodził z domu i spacerując starał się stworzyć plan ucieczki z sytuacji w którą sam się wpakował. I najważniejsze: Zdał sobie sprawę, że strata Lauren, to ostatnia rzecz, jaką mógł sobie wyobrazić. Musiał, za wszelką cenę temu zapobiec, kochał ją, potrzebował jak powietrza! A w ostatnim czasie to właśnie ją krzywdził. Przechodząc obok małej kwiaciarni, zauważył, że mały sklepik wręcz tonął w kwiatach, dopiero co dostarczonych do sprzedaży. Kiedy wchodził do środka, uderzył do słodki zapach, zmieszany z ostrą wonią ziemi i nawozu.
Mogę w czymś pomóc? - stojący za ladą mężczyzna przywitał go przyjaznym uśmiechem.
Potrzebuję czegoś... zastanowił się Wilshere.
Ile ma pan takich? - zapytał, wskazując na spory wazon pełen białych róż. - Albo właściwie nieważne, poproszę wszystkie.


~*~
Kwiatów było tak dużo, że ledwo był w stanie je unieść. Może trochę przesadził, ale w dziwny sposób, poczuł się dzięki nim lepiej, może w końcu robił coś dobrego, nikogo przy tym nie raniąc. Przekraczając próg, zorientował się, że dom jest nadnaturalnie cichy. Dźwiny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, ale panika szybko minęła, kiedy znalazł swoją dziewczynę drzemiącą na kanapie. Pewnie Archie też spał, więc Lauren miała trochę czasu dla siebie. Tak cichy byłby ten dom, gdyby naprawdę odeszła...
Odkładając kwiaty, Jack usiadł na podłodze, przy oparciu sofy. Przez chwilę przyglądał się śpiącej brunetce, temu jaka była spokojna, urocza. Nie mógł się powstrzymać, by nie odgarnąć jej zagubionego kosmyka czarnych włosów z twarzy. Cholera! Obudził ją...
Cześć... - mruknął. Poczuł się niepewnie, może jest na niego zła? Ona tylko uśmiechnęła się i przeciągnęła na dobre zakańczając drzemkę.
Co ty tu robisz? Myślałam, że wyszłaś – zapytała.
Ale już wróciłem – odpowiedział. I chcę ci coś powiedzieć. Wilshere odetchnął głęboko, tracąc rezon. To, co dusił w sobie, nie chciało przejść mu przez gardło. - Kocham cię Lauren, kocham, kocham i obiecuję, już nigdy cię nie skrzywdzę... - to co mówił, brzmiało jeszcze gorzej wypowiedziane, niż ułożone w myślach.
Wiem że mnie kochasz Jack. - Ciemne oczy Neal obserwowały go uważnie. - Ale nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. Nie musisz, wiesz, że cię kocham... mimo wszystko.
Nie powinnaś! Powinnaś już dawno mnie rzucić! Dawno temu! - Jack wstał i łapiąc się za głowę nie wiedział co dalej. Popatrzył na dziewczynę, która teraz stała obok niego. Przyglądali się robię przez chwilę.
Nie mów tak! - krzyknęła Lauren. Podchodząc bliżej uderzyła go pięścią w klatkę piersiową, a on nawet nie próbował jej powstrzymać. Przyjął ten jak i kolejne uderzenia, wiedząc, że zdradzając kobietę, która kochała go ponad wszystko, zasłużył na dużo więcej. W końcu jednak złapał ją za ręce i przytulił do siebie pozwalając jej łzom zmoczyć czarną koszulkę, którą miał na sobie. Oboje stracili poczucie czasu, stojąc wtuleni w siebie, w końcu doceniając swoją obecność. Jack czuł, że to tutaj chce być, już nie musi uciekać do innych kobiet w poszukiwaniu substytutów szczęścia.
Tatuś? - usłyszeli za plecami cichy głosik Wilshere'a Juniora. - Mama płacze! - jęknął mały zbliżając się do rodziców. - Czemu?
Wiesz Archie – zaczął Jack – mamusia jest smutna. Ale już więcej nie musi. Od dzisiaj, codziennie będę ją uszczęśliwiać. - ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie, niż do syna.
 Leżące na podłodze i trochę zapomniane przez wszystkich piękne róże, były tylko rzeczą, która miała wywołać pierwszy uśmiech. Taki pierwszy krok, na ich nowej, lepszej drodze życia, w którym nie planowali niczego, chcieli być po prostu szczęśliwi. Razem, jako rodzina.

But if there's one thing about you that I admire
It's baby, because you stay with me
Maybe cause you're as crazy as I am
Cause when I look at you
I can see an angel in your eyes*. 


________________


Napisałam takie coś, może komuś się spodoba. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze i przepraszam za popełnione błędy :)

*Eminem - Crazy in Love.


EDIT: http://stronger-then-i-was.blogspot.com

czwartek, 2 maja 2013

Marco w krainie baśni. (miniaturka)


Marco w krainie baśni. (miniaturka)

Przestań płakać, rozmazałaś rzęsy, *
co z tobą, co z nami? Gdzie ty masz stanik? Z kim się na boku pieprzysz?
Pewnie jeździ lepszym autem, ten skurwysyn,
 Znajdę go, zabiję, zakopię w lesie, zabiorę kwit.

- Gdzie byłaś?! - rzucił w stronę stojącej w drzwiach blondynki, która bardzo starała się go wyminąć i wejść do mieszkania. Pozwolił jej zrobić kilka kroków, tylko po to, by mogła zatrzasnąć za sobą drzwi. Jeszcze tego brakowało, żeby sąsiedzi mogli przysłuchiwać się ich kłótni.
- Odpowiedz. - rozkazał przez zaciśnięte zęby. Jak długo będzie się z nim jeszcze tak bawić? Dobrze wiedział, że go zdradza. Chciał tylko żeby się przyznała, nic więcej.
- U niego byłaś, przyznaj. Przyznaj to, mała dziwko! - krzyknął, drwiąc sobie z dziewczyny. Jego dziewczyny. Już przestał jej wybaczać, stracił do niej resztki szacunku. Resztki miłości wyparowywały z każdym wieczorem, który zamiast z nim, spędzała w ramionach innego.
- Marco, ja cię kocham… - powiedziała płaczliwym tonem, patrząc na niego oczami pełnymi łez. Żałuje? Teraz już za późno. Już przestał wierzyć. Za długo był głupcem. Dał zabrać sobie cztery lata życia. Długo byli ze sobą szczęśliwi. Carolin była jego pierwszą miłością. Przypominali parę ze ślicznego obrazka, dwójka ludzi dążących razem do jakiegoś celu, darzących się wzajemnie niegraniczoną miłością. Kiedy dowiedział się, że obrazek istnieje tylko w jego głowie? Zobaczył ich razem już ponad rok temu. Zignorował to, uwierzył, że to “tylko przyjaciel”. Ale potem ona zaczęła znikać. Mijali się w drzwiach kiedy wracał z treningów i tyle ją widział. Ah, nie zapomnimy o oficjalnych imprezach, gdzie pozowała dumnie u jego boku, łaknąc blasku fleszy, niczym powietrza. Dzisiaj już koniec, już nie obchodzą go, jej słowa, jej zapewnienia miłości. Nie będzie się więcej zastanawiał, co jest prawdą a co nie. Odciągał ten moment wystarczająco długo, żyjąc przyzwyczajony do powoli krwawiącego serca. Bał się, że jeśli… jeśli pozwoli mu się złamać to będzie koniec. Ale ile można żyć w stworzonej z nadziei mydlanej bańce, która prędzej czy później i tak by pękła?

Przypominam sobie, jak lubiłem się Ciebie domyślać.**
Ta iskra chyba znikła, magia prysła dzisiaj. 

- Wynoś się - nakazał zimno. - Wyjdź z mojego mieszkania, z mojego życia i nie wracaj. SŁYSZYSZ? - krzyknął, widząc jak dziewczyna patrzy na niego zdezorientowana i nie rusza się nawet o milimetr. Po jej policzkach płynęły łzy. Tak, straciła go. Nie wzruszyły go, wiedział, że to tylko gra. Ile razy dał się już nabrać?
- Powinnaś zostać aktorką, Böhs - pomyślał, ale zostawił to spostrzeżenie dla siebie. Był tak cholernie wściekły. Oszukany. Zraniony.
- Nigdy kurwa więcej, Reus. Nigdy więcej miłości. - jak zwykle mądrzejsza po fakcie podświadomość dała o sobie znać. Idź to diabła!
Nigdy nie pomyślałby, że byłby w stanie tak obcesowo potraktować kobietę. Naprawdę. A jednak mimo wszystko wyszedł z salonu a dziewczyna podreptała grzecznie za nim, jak wierny piesek za swoim panem. Uśmiechnął się złośliwie do sobie. Tak go nie przekupi. Seks z nią byłby jak recykling. Ponowne użycie zużytego przez kogoś… plastiku. Z drugiej strony mógłby się nią pobawić a potem wyrzucić jak nie nadającego się do niczego śmiecia. Zero recyklingu.
Zamiast tego, wyciągną z pod łóżka jej walizkę, tą samą w którą pakowała swoje seksowne ciuszki, kiedy jeszcze kilka miesięcy temu wybierali się razem do Paryża. Wtedy jeszcze na coś liczył. Teraz Carolin Böhns to ktoś, kogo chciał jedynie zapomnieć. Jak w transie wrzucał ubrania dziewczyny do podróżnego pojemnika, nie zwracając tak naprawdę uwagi na to, co trzyma w rękach. Kiedy rzeczy przestały się mieścić, jednym szarpnięciem zamknął walizkę, która półtorej minuty później stała na klatce schodowej, czekając na swoją właścicielkę. Blondynka nie wypowiedziała już ani słowa.
- Żegnam - rzucił Marco, dając jej do zrozumienia że to już koniec, że nie wywalczy u niego już nic pozytywnego.
- Będziesz tego żałował - syknęła na odchodne. Nie brzmiało to ani trochę przekonywująco. Odchodząc, starała się wyglądać dumnie, ale rozmazany makijaż i to, że właśnie została pozbawiona resztek honoru, skutecznie jej to utrudniały.

~*~
- To jakiś żart, tak? Na kogo ci ja wyglądam? - zapytał retorycznie Marco, patrząc na swoich kolegów z drużyny. Zarówno Mats, Robert jaki i Mario, wydawali się jednak mówić całkiem poważnie.
- Byśmy sami poszli, ale wiesz… my mamy dziewczyny. - Oj, panie Hummels, to nie zabrzmiało dobrze.
- Sam bym poszedł na prawdę, ale Anka by mnie chyba zabiła - starał się poprawić sytuację Lewandowski.
- Zrób to no, dla dzieciaków! - dorzucił.
- Sugerujesz, że dzieci z domu dziecka wymagają ode mnie sprzedania się na aukcji? - ironizował dalej Reus, nie wierząc w pomysły swoich przyjaciół. Kpią sobie, jak nic. Dopiero wyrzucił swoją dziewczynę za drzwi, a oni chcą żeby na randki chodził. Na dodatek nie wiadomo z kim.
- Na pewno wygra jakaś miła, młoda dziewczyna z którą spędzisz miłe popołudnie. Nie musisz z nią do razu iść do łóżka, jezu Reusy, nie daj się prosić no. - zajęczał Mario.
- Jak wygra jakiś pięćdziesięcioletni, stary baleron, to kurwa sam pójdziesz - warknął blondyn w stronę Götze, co w jego ustach oznaczało jedynie zgodę.

~*~
Jakim cudem dałem się przekonać na ten cały cyrk - pomyślał Marco, rozglądając się po średniej wielkości sali konferencyjnej, urządzonej (o zgrozo!) w motywie zebry. Robertowi by się spodobało.
Ubrany w idealnie skrojony garnitur wodził znudzonym wzrokiem po krzątających się jak w ukropie dziennikarzach, chcących uchwycić jak najlepsze ujęcia, oraz po biegających w tą i z powrotem organizatorach, którzy starali się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Siedząc na wysokim stoliku barowym, ustawionym na białym podeście miał idealny widok na całe zamieszanie. Największą uwagę skupił jednak na zbierających się i sadowiących na biało-czarnych fotelach, uczestnikach aukcji. Szukał kogoś, komu w razie czego mógłby wysyłać telepatyczne sygnały z wiadomością “Kup mnie!”.
Okazało się, że był jedyną wystawioną do kupna “randką”, resztę stanowiły wartościowe przedmioty, takie jak obrazy, czy koszulki podpisane przez jego kolegów z Borussi, które zresztą, sam musiał tu przynieść. Cały jego pech - w kolejce do “sprzedaży”, stał na samym końcu.

~*~
Po godzinie siedzenia na barowym stołku, zaczynał powoli się nudzić. Od głosu prowadzącego aukcji, który raz po raz wykrzykiwał numerki, powtarzał: “Po raz pierwszy, drugi… sprzedane!”,  i potwierdzał wymienione kwoty, rozbolała go już głowa. Widząc jednak, że nadeszła jego kolej rozejrzał się jeszcze raz po sali. Powstrzymał cisnące się na usta ziewnięcie i zmusił się do uśmiechu. Tak lepiej. “Bądź ładna, proszę” - powtarzał w myślach. Patrzył z niepokojem na przekrzykujące się w ofertach, a jakżeby inaczej - kobiety. Nagle jednak padła dużo wyższa od pozostałych oferta i do tej pory walczącym paniom, opadły szczęki i przestały brać udział w “walce”, a Marco spojrzał z przerażeniem w stronę autora oferty. Był nim siwiejący powoli, wyglądający na biznesmena, mężczyzna koło pięćdziesiątki, na którego Reus wcześniej nie zwrócił uwagi.
O cholera. Blondyn przełknął głośno ślinę i zrobił dobrą minę do złej gry. A jak to jakiś podstarzały pedofil? Ale żeby tak na aukcji na rzecz dzieci…
Jedna z zatrudnionych hostess podeszła do niego i z gracją zaprowadziła do tymczasowego “właściciela”. To tylko kilka godzin - pocieszał się, poprawiając nerwowo krawat. Tak naprawdę miał ochotę uciec gdzie pieprz rośnie, ale blaski fleszy i kilkunastu śledzących go dziennikarzy, skutecznie utrudniały mu wprowadzenie tego planu w życie. Przywitał się więc sztywno ze starszym mężczyzną i wyszedł za nim z budynku. Podeszli do stojącej nieopodal limuzyny, a siwowłosy otworzył przed nim drzwi. Niczym posłuszny chłopiec wsiadł do auta, nie zadając pytań.
- Bawcie się dobrze! - rzucił biznesman z uśmiechem, zatrzaskując drzwiczki. Samochód ruszył.
~*~
- Cześć - usłyszał nieśmiały głos po swojej prawej. Odwrócił się powoli, bojąc się tego co może zobaczyć. Gdyby teraz stał, z pewnością by się przewrócił. Obok niego siedziała najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widział. Skojarzyła mu się z Królewną Śnieżką, wyglądała jak prawdziwe wcielenie bajkowej postaci. Czarne, hebanowe włosy opadały jej falami na ramiona i dalej spływały kaskadami po plecach, a wielkie niebieskie oczy obserwowały go uważnie. Na bladej twarzy widoczne były rumieńca, jakby czymś się właśnie zawstydziła. Sukienkę i buty też miała godne księżniczki, w odcieniu głębokiej czerni, z lekko połyskującymi elementami wyglądała nie tylko elegancko, ale i bardzo seksownie.
Może trafiłeś do własnej bajki, Marco?
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć… - powiedziała dziewczyna cichutkim, nieśmiałym głosem. Jestem Melanie. - wyciągnęła do niego rękę, a zielonooki ujął ją delikatnie, jakby bał się, że jest tylko wytworem jego wyobraźni i zaraz zniknie.
- Marco - wychrypiał. Tylko tyle był w stanie z siebie wydusić.
- Wiem - uśmiechnęła się rozbrajająco, ukazując rządek równiutkich, białych zębów.
Jak tak śliczna dziewczyna może być tak nieśmiała?

~*~
Marco spędził właśnie najmilszy wieczór w swoim życiu, z najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Nieśmiały Reus napotkał na swojej drodze, jeszcze bardziej nieśmiałą osóbkę. Mimo to na zakończenie wieczoru pocałował czarnowłosą piękność w policzek i powiedział:
- Następnym razem po prostu zadzwoń. Od kiedy on robi coś takiego na pierwszej randce? Marco Reus chyba naprawdę się zakochał.

____________

* O.S.T.R - Ona czy ja?
** Pezet - Niedopowiedzenia.

I jak? :)